|
21-28 IX 2009
Rower jest cool
Integracja na trzech kołach
Jesteśmy niepełnosprawni, i to w stopniu określanym
przez medycynę jako znaczny. Kinga, Mateusz, Paweł,
no i ja, czyli Jacek. Wszyscy z m.p.d., ruchami
mimowolnymi, niedowładami kończyn górnych i dolnych.
Po prostu fizyczne niemowlaki, tyle że z IQ powyżej
średniej krajowej.
Na co
dzień mamy komputery i jesteśmy sprawnymi
informatykami. Kinga skończyła nawet studia
informatyczne i jest "panią magister". Mieszka w
Białej, w środku Puszczy Noteckiej, uroczej krainie.
Ja mam za sobą liceum ekonomiczne, maturę z
biało-czerwonym paskiem i kursy ECDL-u, czyli
komputerowe międzynarodowe "prawo jazdy". Mieszkam w
Warszawie. Podobnie jak Mateusz, absolwent Akademii
Pedagogiki Specjalnej (magister, perfekt angielski i
w stopniu biernym… węgierski). Paweł mieszka w
Szczecinie, ale nie tym nadmorskim, tylko koło
Łodzi. Na wsi. Jest komputerowym samoukiem i
internetowym ekspertem. No i "twarzą" PTTK-u, bo
występuje na stowarzyszeniowych banerach.
Oprócz
informatyki łączy nas jeszcze coś - miłość do
rowerów i rowerowej turystyki. Tę miłość
chcielibyśmy zaszczepić wszystkim, niezależnie od
wieku, stanu zdrowia, przekonań politycznych i
zasobności kieszeni.
Jako że
jesteśmy niesprawni ruchowo, nie możemy – niestety –
korzystać z tradycyjnych jednośladów. Każdy z nas
przetestował na własnej skórze "takie produkty" i
doszedł do jednego sensownego w tej sytuacji
wniosku, że rowery dla inwalidów muszą mieć status
"specjalnych". Nie mogą więc być robione przez
majsterkowiczów, w piwnicach i z byle jakiego
materiału. Muszą być przede wszystkim funkcjonalne,
dostosowane do konkretnej niepełnosprawności i
bezpieczne. No i bezawaryjne, bo jak nam coś
wysiądzie na drodze, to tylko siedzieć i płakać.
"Von
Drais Fest", czyli niedziela w Achern
My, na
szczęście, nie mamy tych problemów. Ja ze swoim tatą
zaliczyliśmy już na trójkołowym tandemie "Capitan
Duo" przeszło 12 tys. km, Paweł na "Relaxie" –
blisko 5 tys. km. Bezawaryjnie, jeśli nie liczyć
jednego przebitego koła i wyciągniętych z
przepracowania łańcuchów. Kinga i Mateusz dopiero
docierają swoje "Relaxy", więc ich opinie na ten
temat na razie pomijam. Póki co niech cieszą się
przyjemnością samej jazdy i samodzielnym
pokonywaniem kolejnych kilometrów. Kto do tej pory
oglądał świat jedynie z pozycji inwalidzkiego wózka,
ten wie, o czym mówię.
Niedawno, dzięki zaproszeniu kierownictwa firmy "Draisin"
z Achern (Badenia-Wirtembergia), producenta naszych
trójkołowych bicykli, na własne oczy mieliśmy okazję
zobaczyć sprzęt i ludzi, którzy uszczęśliwiają
inwalidów pod każdą szerokością geograficzną,
"szyjąc" im rowery na miarę. Okazją był "Von Drais
Fest", czyli doroczne, integracyjne spotkanie
niepełnosprawnych "draisinerów" (użytkowników
pojazdów tej firmy) z całej Europy. Spotkanie odbyło
się tradycyjnie w ostatnią niedzielę września.
Tradycyjnie też na swych terapeutycznych rowerach
zameldowały się w Achern "niepełnosprawności" płci
obojga, w przedziale wiekowym od lat kilku do
kilkudziesięciu, prezentując bogaty "zestaw"
przypadków neurologicznych i ortopedycznych. Wbrew
pozorom nie był to wcale zjazd stowarzyszenia
inwalidów, pomstujących na swój los, ale pełne
radości, uśmiechu i optymizmu rendez-voux
rowerzystów. Że trochę innych, że z widocznymi
uszkodzeniami narządów ruchu, po wylewach i urazach
- to było bez znaczenia. Nikt nie zwracał na to
uwagi, potwierdzając tym samym fakt, że
niepełnosprawność tu, w Achern i na ulicach innych
niemieckich miastach, jest czymś zupełnie normalnym.
Niezdrowej sensacji nie zauważyliśmy również w
sąsiednim Strasbourgu.
Z
Polski była, niestety, tylko nasza czwórka (plus
rodzice, w charakterze opiekunów), ale jak na
początek to i tak nieźle, wziąwszy pod uwagę fakt,
że trójkołowców firmy "Draisin" jest u nas jeszcze
niewiele, a ich użytkownicy są anonimowi i
rozproszeni po całym kraju. A szkoda, bo naszym
zdaniem, warto byłoby pokusić się o utworzenie
jakiegoś koła czy klubu polskich "draisinerów" (może
przy pomocy PTTK?). Nie tylko dla wymiany
doświadczeń, ale również nawiązania bezpośrednich
koleżeńskich kontaktów, organizacji wspólnych
rowerowych eskapad, integracyjnych mitingów itp.
Skoro naszym sąsiadom zza Odry pomysł ten wypalił,
to dlaczego u nas miałoby być inaczej?
"Steig
doch um!", czyli przesiądź się!
Przy
okazji pobytu w Achern, mieliśmy też okazję obejrzeć
wszystkie firmowe trójkołowce (a niektóre modele
nawet przetestować), które zdrowemu człowiekowi
trudno nawet sobie wyobrazić.
-
Projektujemy i wykonujemy rowery pod każdy rodzaj
niepełnosprawności – poinformował nas dyr. Martin
Bombik, współwłaściciel firmy i główny jej
konstruktor. - Począwszy od rowerów terapeutycznych
dla najmłodszych i nieco starszych dzieci, aż po
rowery specjalne dla ludzi z chorobami narządów
ruchu, mięśni, osób po wylewach, epileptyków,
amputantów, niewidomych, małego wzrostu i z wielu
innymi upośledzeniami. Są to nasze autorskie
rozwiązania, posiadające certyfikaty instytutów
medycznych, sprawdzone pod względem bezpieczeństwa.
Ponieważ bierzemy za nie pełną odpowiedzialność,
każdy rower przygotowywany jest indywidualnie,
często z zastosowaniem bardzo zaawansowanej techniki
i elektroniki. (Więcej o rowerach "Draisin"
przeczytasz na stronie
www.draisin.com).
Warto
podkreślić, iż Herr Bombik to nasz rodak, który 25
lat temu wyjechał na studia politechniczne do
Hamburga i osiadł w Niemczech na stałe. Rowerami dla
inwalidów zajmuje się już 15 lat. Uszczęśliwił
tysiące niepełnosprawnych i czyni to nadal, zgodnie
z dewizą firmy: "Steig doch um!", czyli "Przesiądź
się!" (w domyśle: z wózka na rower), za co – naszym
zdaniem - należy mu się przynajmniej tytuł "doctor
honoris causa" jakiejś renomowanej uczelni
medycznej.
Rowerami po Baden-Baden i Strasbourgu
Z
Achern do Baden-Baden, ekskluzywnego uzdrowiska i
miejscowości wypoczynkowej o światowej sławie, jest
zaledwie 25 km. Do francuskiego Strasbourga,
siedziby Parlamentu Europejskiego – ok. 40 km. Być
tak blisko i nie zajrzeć tam – do tego na rowerach –
to byłoby niewybaczalne.
Nie
będziemy opisywać tego, co zobaczyliśmy, bo pióro
tego nie odda. Jedno wszakże należy podkreślić –
oprócz tego, że są to miasta piękne, bogate w
zabytki, tętniące życiem, to również bardzo
przyjazne dla niepełnosprawnych. Nawet dla tych na
rowerach. Tabliczka z inwalidzkim znakiem otwiera tu
drogę wszędzie, a chętnych do udzielenia
jakiejkolwiek pomocy aż nadto. Bez obaw więc można
planować rowerową eskapadę i do B-B, i do
Strasbourga. Tylko pamiętajcie - nie na jeden dzień.
My zrobiliśmy ten błąd i teraz żałujemy.
I
jeszcze jedna uwaga. Będąc w Badenii-Wirtembergii i
Alzacji, mieliśmy okazję przekonać się, jak
niepełnosprawni rowerzyści traktowani są w ruchu
drogowym. W miejscach, gdzie nie było ścieżek
rowerowych i musieliśmy skorzystać z jezdni,
czuliśmy się stuprocentowo bezpiecznie. Nie było
kierowcy, który na nasz widok nie zdjąłby nogi z
gazu, zachował bezpiecznej odległości, nie
przepuścił na skrzyżowaniu itp.. Żadnych nerwowych
gestów, mrożących spojrzeń czy ponaglających
sygnałów. Po prostu szok. Kiedy na naszych ulicach
zapanuje taki "wersal"?
tekst:
Jacek Paciorkowski
zdjęcia: Ryszard Koza
[zdjęcia]
|
|